W ubiegłą niedzielę gościliśmy w naszej Wspólnocie parafialnej ks.
Romana Rusinka SAC z Sekretariatu Misyjnego
z Ząbek k. Warszawy, wieloletniego misjonarza Afryki. Ks. Roman
opowiadał o swojej pracy misyjnej w Rwandzie.
Jego „oczkiem w głowie” była i jest (obecnie jest jej Opiekunem na
cały pallotyński świat) Adopcja Serca.
Początki Adopcji Serca łączą się z tragiczną wojną domową, która
rozegrała się w Rwandzie w latach 1994-1996,
pozbawiając życia ponad dwa miliony osób. Najbardziej skrzywdzone
zostały dzieci. One widziały to wszystko!!!
Nasza pomoc jest dla nich szansą - nie tylko na przetrwanie, ale też
na usamodzielnienie się, zdobycie środków
utrzymania. Też od nas zależy, jaka będzie ich przyszłość. To, co
dla dzieci w Polsce jest oczywistością, dla młodych Afrykańczyków
jest luksusem. U nas każde dziecko chodzi do szkoły. W Afryce nie
jest to takie proste, a brak
wykształcenia, to brak jakichkolwiek perspektyw. Co można dla tych
dzieci zrobić?
Oto moje świadectwo:
Był rok 2000. W telewizji „leciał” program o „adopcji na odległość”,
nazywanej Adopcją Serca. Zainteresowałam się
tematem. Napisałam list na adres Fundacji działającej pod szyldem
„Adopcja Serca” z prośbą o „przydzielenie” mi
dziecka.
W czerwcu 2000 roku otrzymałam Kwestionariusz Osobowy Sieroty. Był
to chłopczyk, lat ok. 8, i już nie bardzo
pamiętam, czy to nazwisko jego, czy to imię, ale brzmiało tak:
Nshimiyimana. Dla ułatwienia nazwałam go Szymi.
Pochodził z Kinoni w Rwandzie. Wraz z szóstką moich wnuków
utworzyliśmy rodzinę adopcyjną dla afrykańskiego
chłopczyka.
Adopcja Serca, to przyjęcie małego Afrykańczyka do polskiej rodziny,
pomimo że pozostanie on nadal w swojej
Ojczyźnie. To także poznawanie dziecka poprzez wymianę listów i
zdjęć, pokrycie kosztów jego utrzymania
i wykształcenia. Co miesiąc składaliśmy się (wnuki ze swojego
kieszonkowego) łącznie 15 dolarów na jego utrzymanie,
aż do czasu, gdy Szymi skończył 18 lat.
Otrzymywaliśmy zdjęcia i informacje o naszym Szymi i listy od niego.
Odpisywaliśmy na nie. Szczególnie cieszyły go
listy i zdjęcia swoich „rodziców” z Polski z zapewnieniem, że jest
przez nas kochany. Chłopiec z Kinoni z miejsca
stał się członkiem rodziny. Jego zdjęcie stanęło na widocznym
miejscu wśród mojej szóstki wnuków.
Korespondencja z Afryką wymagała czasu i cierpliwości. Listy
najpierw były tłumaczone w Polsce na francuski, potem
leciały do Afryki, na miejscu zakonnicy tłumaczyli je na język
miejscowy. Poza tym można było w nich przesyłać
jedynie kolorowe kartki, czy naklejki, a więc coś, czym dziecko może
się podzielić z innymi. Co ważne, koordynatorzy
Adopcji Serca przestrzegali, żeby na wysyłanych tam zdjęciach nie
było naszych europejskich budynków, ponieważ dla
tamtejszych dzieci byłoby to zbyt dużym szokiem.
Adopcja Serca jest częścią mojej biografii.
Drogi Szymi, dzisiaj masz już około 28 lat. To nie my daliśmy Ci
życie, ale to życie dało nam Ciebie.
Jadwiga Kulik